Smutny i denerwujący artykuł z WysokieNapiecie.pl. Portal zebrał informacje na temat taryf antysmogowych, które wprowadzono w roku 2018, by zachęcić Polaków do wymiany starych pieców na ogrzewanie elektryczne. Okazuje się, że – cytując jednego z producentów energii – była to „oferta na czas określony”.
Ceny prądu w taryfach antysmogowych w górę
Spis treści
Wprowadzenie taryf antysmogowych (G12as) było nakazem polityka, ówczesnego ministra energii, Krzysztofa Tchórzewskiego. Zaproponowały je wtedy wszystkie państwowe koncerny energetyczne: Enea, Energa, PGE i Tauron. Ekscytowaliśmy się nimi, ponieważ pozwalały na obniżenie kosztów ładowania samochodu elektrycznego nawet o połowę:
> Taryfa antysmogowa G12as w PGE Obrót – warto czy nie? [LICZYMY dla samochodu elektrycznego]
Jednak tańsze ładowanie pojawiło się przy okazji, ponieważ głównym celem było zachęcenie Polaków do wymiany starych pieców na nowe, elektryczne. Taryfy antysmogowe i niskie ceny prądu kusiły.
Dziś, w 2020 roku, jak zestawia portal WysokieNapiecie, Enea i Tauron znacząco podniosły ceny energii w taryfach antysmogowych, a Energa i PGE w ogóle z nich zrezygnowały przy sprzedaży energii (w stawce dystrybucyjnej nadal jest taniej, źródło). Enea tłumaczy, że była to „oferta na czas określony”.
Z analizy portalu wynika, że nowych taryf najbardziej potrzebowało Ministerstwo Energii, które mogło ogłosić sukces w walce ze smogiem.
Dobrze, ale skąd te dopłaty do aut elektrycznych w tytule?
Już tłumaczę. Otóż z końcem 2019 roku Ministerstwo Energii zostało zlikwidowane, a Krzysztof Tchórzewski pożegnał się ze stanowiskiem w rządzie. Tymczasem kwestie dopłat do aut elektrycznych pchnął do przodu na samym końcu swojej kadencji.
Zaczynamy mieć wrażenie, że intuicja nas nie zwiodła, gdy w alarmistycznym tonie pisaliśmy w listopadzie o końcu Ministerstwa Energii. Biorąc pod uwagę lata stagnacji od momentu Ustawy o elektromobilności i nagły zwrot w tym temacie w listopadzie 2019 roku, zaczynamy mieć wrażenie, że kwestia dopłat do samochodów elektrycznych była pułapką Krzysztofa Tchórzewskiego na jego następcę.
Formą politycznej zemsty.
Przypomnijmy bowiem, że „zapomniano w niej” choćby o kwestii opodatkowania dopłaty. Gdyby więc dofinansowania do elektryków wprowadzono bez odpowiednich poprawek, czuwające nad nimi ministerstwo – a może nawet cały rząd – zostałyby dosłownie wysadzone w powietrze, gdyby urzędy skarbowe zaczęły żądać kilku-kilkunastu tysięcy złotych należnego podatku od dopłaty do samochodu elektrycznego.
Wyobrażacie sobie, że przychodzi do Was list z urzędu skarbowego z prośbą o uregulowanie niedopłaty w terminie 14 dni? Że na konto bankowe wchodzi komornik?
Dopłata do samochodu elektrycznego, czyli żaba z trudem przełykana
Obecne zawieszenie, które obserwujemy w Ministerstwie Aktywów Państwowych (Jacek Sasin) i Ministerstwie Klimatu (Michał Kurtyka), to próba przełknięcia tej żaby. Jeśli dopłaty będą niższe, Krzysztof Tchórzewski będzie mógł powiedzieć „A ja chciałem Wam dać najwięcej w Europie” – i zbijać na tym kapitał polityczny.
A że naszym kosztem? Polityków chyba nieszczególnie to martwi…
W każdym razie: chyba nie ma sensu dalsza wiara, że szybko dostaniemy duże dopłaty do samochodów elektrycznych. Nawet jeśli dofinansowania będą, to będą mizerne – takie, że będzie można uznać je za formę dodatkowego rabatu, ale nie bonus, który mógłby przekonać kogoś do zakupu mniejszego elektryka (np. Seat Mii Electric) zamiast większego samochodu spalinowego (np. Opel Astra Light).