Wygląda na to, że były minister energii, Krzysztof Tchórzewski, odbija się rządowi czkawką. Grupa posłów Prawa i Sprawiedliwości złożyła do Sejmu projekt ustawy, która likwiduje Fundusz Niskoemisyjnego Transportu. Dodatkowy podatek doliczany do paliwa będzie trafiał bezpośrednio na konto Narodowego Funduszu Środowiska i Gospodarki Wodnej.
Fundusz Niskoemisyjnego Transportu niepotrzebnym zagmatwaniem?
Fundusz Niskoemisyjnego Transportu formalnie rzecz biorąc był tylko nazwą dla konta bankowego. Diabeł tkwił jednak w szczegółach: środki zgromadzone w Funduszu mogły być przeznaczone wyłącznie na te cele, które określono w nowelizacji ustawy o biokomponentach i biopaliwach, która Fundusz utworzyła. A więc m.in. na:
- rozbudowę infrastruktury do ładowania i tankowania paliw alternatywnych,
- możliwość finansowania projektów związanych z elektromobilnością,
- dopłaty do aut elektrycznych (źródło).
Nowelizacja ustawy likwiduje FNT i sprawia, że wszelkie środki będą trafiały na konto zarządzane przez NFOŚiGW. Posłowie uzasadniają, że ma to na celu uproszczenie obsługi tych pieniędzy, a FNT pozostanie nazwą pewnego projektu, „zobowiązaniem wieloletnim” (źródło).
W rzeczywistości likwidacja do roli etykietki oznacza, że niektóre programy skorzystają kosztem innych: napływające do Funduszu środki przestaną być widoczne, ich wydawanie zostanie rozciągnięte na lata, a krótkoterminowo będzie można je skierować do innych projektów. Osobom czekającym na dopłaty trudniej będzie powiedzieć „Zebraliście w minionym roku x milionów złotych, a dopłaty nadal nie ruszyły, stacje ładowania też uruchamiane są za środki operatorów energetycznych”.
Może – choć nie musi – oznaczać to, że istnieją już jakieś wyliczenia, na co należy przeznaczyć pieniądze, żeby obniżyć krajową emisję dwutlenku węgla. Dla wiceministra klimatu, Ireneusza Zyski, dużym problemem była świadomość, że dopłaty stanowią rządowe wsparcie „zabawek dla ludzi zamożnych”:
> Dopłata do samochodu elektrycznego poniżej 10 tysięcy złotych? Jałmużna czy zagrywka taktyczna?