Holenderska firma Holland-Utrecht BV ogłosiła, że zakończyła testy konwersji ciągnika z serii Fendt 300 na pojazd czysto elektryczny. Eksperyment zakończył się sukcesem, firma jest gotowa do masowej produkcji, ma już też kilka egzemplarzy na sprzedaż. Maszyna dysponuje baterią o pojemności 360 kWh, dzięki której może uczestniczyć w pracach polowych przez 8 godzin.
Fendt-e 300 S4 zdał egzamin przydatności
Z opisu na stronie (TUTAJ) wynika, że ciągnik był testowany przez rok. Pojazd obsługuje się tak samo, jak wersję spalinową, i dotyczy to też pedału przyspieszenia, ręcznego sterowania mocą („przepustnicą”) czy kontroli trakcji. Normalnie działa też zaczep i hydraulika. Różnica jest podczas jazdy, elektryczny Fendt nie terkocze silnikiem Diesla, lecz gwiżdże falownikiem/falownikami, co słychać na prezentującym go filmie:
Skonwertowany ciągnik wyposażony jest w cztery niezależne baterie o sumarycznej pojemności 360 kWh. Z licznika wynika, że każda z nich może oddać do 100 kW mocy oraz że coś (silnik?) wiruje z szybkością około 2 000 obr/min nawet na postoju. Ładowanie odbywa się z użyciem gniazda siłowego – i chyba to będzie największym ograniczeniem pojazdu, bo uzupełnienie energii od zera do pełna przy 3 fazach i 32 amperach potrwa około 18-19 godzin. Żeby ciągnik faktycznie mógł pracować przez wspomniane osiem godzin, konieczne jest mocniejsze przyłącze, co najmniej 40 amperów na 3 fazach.
Producenci ciągników rolniczych i ciężkiego sprzętu przyglądają się możliwościom elektryfikacji swoich pojazdów. Dziś największym ograniczeniem są koszty baterii, które sprawiają, że takie maszyny są niemal dwukrotnie droższe niż klasyczne, z silnikami Diesla. Otwartą kwestią pozostaje też sprawa ładowania, duże zużycie to długi postój przy gniazdku, tymczasem są okresy, gdzie maszyny muszą pracować od świtu do zmierzchu. Z tego powodu John Deere zaczął od pojazdów mniejszych, w tym np. John Deere 1R (traktorek do kosiarek, do 4,5 h pracy).
