Sobotni ranek. Zostawiam samochód przy słupku ładowania na parkingu P+R i jadę [autobusem] załatwiać swoje sprawy. Chcę naładować baterię, bo planuję pewien test. Sytuacja, która wydarzy się za kilka godzin, lekko mnie zaskoczy. Skoro ja, osoba korzystająca z tego miejsca coraz rzadziej, widzi podobne zachowania coraz częściej – to co to znaczy?
Aktualizacja 2023/07/23, godz. 15.31: dodałem wyraźną informację o stanie baterii samochodu, gdy odjeżdżałem z miejsca zdarzenia.
Darmowy słupek ładowania – wyzwalacz egocentryzmu?
Widziałem na darmowych ładowarkach taksówkarzy, którzy celowo blokowali pobliskie miejsca parkingowe, żeby nikt nie zajął „ich” miejsca. Widziałem obite drzwi samochodu, bo nie zalogowałem się na PlugShare. Widziałem natręta, który stał nade mną i pilnował, żebym odłączył się od ładowarki pod Lidlem po godzinie, bo „pewnie nawet zakupów nie zrobiłem”, a on „celowo tutaj przyjechał” Widziałem ludzi, którzy o mały włos się nie pobili, bo jeden drugiemu „zajął miejsce”.
Dziś było tak. Nie wiem, jak to kwalifikować:
Podłączyłem się do jednego z dwóch gniazdek na słupku ładowania P+R Wawer (Warszawa). Nissan Townstar wyświetlił, że naładuje się do pełna za 2:25 h, więc na PlugShare na wszelki wypadek ustawiłem 3 godziny. Różnie to bywa z samochodami, nie zawsze precyzyjnie szacują czas. Założyłem, że jeśli się wyrobię ze swoimi sprawami, przyjadę wcześniej. Uznałem, że sprawę komuś przyjemną niespodziankę – niekiedy ludzie stoją i czekają na parkingu na zwolnienie się miejsca.
Po około dwóch godzinach – akurat wyruszyłem z powrotem do samochodu – dostaję wiadomość na PlugShare z pytaniem, czy nadal się ładuję, bo komuś tam nie działa drugie gniazdo, a Nissan już ponoć skończył proces uzupełniania energii. Odpowiadam, że nie mam jak tego sprawdzić (nie zdołałem skojarzyć aplikacji mobilnej z samochodem) i sugeruję, żeby jeszcze popróbować z gniazdem obok. Wiem, że to drugie gniazdo działa, ale wiem też, że bywają z nim hece, bo sam tam wcześniej ładowałem i trochę czasu zajęło mi jego uruchomienie. Ekran dotykowy jest zużyty/wytarty, domyślnie włącza się na AC1, przełączenie na AC2 wymaga odrobiny zachodu.
Dostaję pytanie od właścicielki Kii, czy może odłączyć mój samochód, więc odpisuję, że będę wdzięczny za jakieś zdjęcie, że już na pewno się nie ładuje. Bo wiecie: różne elektryki mają różnie, jedne pokazują coś na licznikach, inne w ogóle niczego nie pokazują. Nie chciałbym zostać odpięty, gdy samochód zrobił sobie chwilę przerwy podczas ładowania i słupek pokazał chwilowe zero. To dla mnie ważne, Nissan Townstar to duże auto (kombivan) z małą baterią (44 kWh), a ja zaplanowałem sobie test „maksimum zasięgu”.
Gdy piszę swoją wiadomość, dostaję informację z drugiej strony, że właścicielka Kii podłącza swoje auto. Jest zakończona uśmiechem, więc po cichu triumfuję „Ha, mówiłem przecież, że drugie gniazdo też działa!”.
Ale gdy przychodzę na miejsce, odkrywam, że mój kabel jest odłączony od słupka. Ze zdziwieniem zauważam, że narastają we mnie negatywne emocje, bo ktoś zrobił coś, na co nie miał mojego pozwolenia – i to mimo faktu, że był ze mną na gorącej linii. Z reguły staram się wierzyć, że ludzie są z natury dobrzy, więc z lekkim tylko zdziwieniem w głosie pytam, dlaczego zostałem odłączony. W duszy liczę na to, że usłyszę coś w rodzaju „Przepraszam, nie ładowało się, tu mam dowód, zdjęcie. Dlatego odpięłam”. To mógłby być koniec sprawy, skoro mój Nissan faktycznie miał [prawie] pełną baterię. Gdy odjeżdżałem, było 99 procent.
O, głupi ja, o, naiwny
Nie, nie ma żadnego wyjaśnienia, jest natomiast litania informacji w rodzaju, że ktoś ma elektryka tyle a tyle [większy staż = czyli może odłączać i pouczać innych?], durnowaty zarzut, że „stoi tam już pół godziny”, że „dziecku chce się siku”. Odpowiadam raz za razem, że to nie jest mój problem. No, bo nie jest. Gdyby to był jedyny punkt ładowania w promieniu 50 kilometrów – OK, mógłbym zrozumieć. Gdybym zajmował punkt ładowania DC – OK, też mógłbym zrozumieć. Ba, gdybym blokował w trasie szybką ładowarkę i nie uzupełniałbym energii, to spaliłbym się ze wstydu!
Nie. Ja byłem podłączony do punktu ładowania AC, drugi na tym samym słupku trochę ciężej się uruchamia, ale jest, dwa kolejne darmowe są około 2 kilometry dalej (P+R Anin) wzdłuż równoległej ulicy. Oprócz tego w okolicy jest trochę urządzeń płatnych, które naładowałyby baterię w tej Kii do ~65-70 procent w czasie wspomnianych 30 minut, skoro „dziecku chce się siku”!
Kiedy w całym tym zalewie zarzutów słyszę, że „zajmuję KOMUŚ miejsce”, dochodzę do wniosku, że dalsza dyskusja nie ma sensu. Gratuluję tylko parokrotnie, bo stanie się bohaterem artykułu:
Bardzo Was proszę, drodzy Czytelnicy, nie zachowujcie się tak, jak opisana powyżej właścicielka Kii. Jeśli zależy Wam na czasie, skorzystajcie z ładowarki komercyjnej. Jeśli stać Was na elektryka i koniecznie chcecie korzystać z darmowych punktów ładowania, rozumiem, ale nie zachowujcie się jak taksówkarze. Takie awantury nikomu nie służą a wywołują multum negatywnych emocji.
Nota od ŁB: najgorsze w tym wszystkim jest to, że gdy dostałem pytanie o możliwość odpięcia Nissana, potrzebowałem jedynie dowodu i cieszyłem się, że komuś wyświadczę przysługę 🙂
Być może należałoby już zrezygnować z darmowego ładowania? Ciekawy komentarz na ten temat napisał Pan Jacek:
Darmowe ładowanie to generalnie patola, z różnych względów.
Ja bym wolał żeby w moim pobliskim kauflandzie ładowarka była płatna, abym w trakcie zakupów mógł normalnie podładować samochód.
Jakby była płatna, to by nie była ograniczona do 18 kW. I przy odrobinie chęci mogła by to być setka a nie pięćdziesiątka. Albo mogły by to być dwa CCSy zamiast jednego + AC.
Ale jest darmowa i ograniczona, więc podczas zakupów gówno się naładujemy, za przeproszeniem. Zresztą i tak się pewnie nawet nie podłączymy, bo ludzie przyjeżdżają się na friko ładować pod dekiel i blokują ładowarke na 2-3 albo i 4 godziny, bo tyle trwa naładowanie auta.
W skrócie, przyjeżdżanie do kauflandu za zakupy i żeby podładować przy okazji nie ma zupełnie sensu.
Efekt taki, że sklep nikogo nie przyciąga swoją ładowarką, a ponosi koszty jej obsługi. A dla nieświadomych którzy myśleli, że sobie podładuja auto podczas zakupów, to tylko źródło frustracji.
Dla porównania, byłem raz w niemieckim markecie. Na parkingu 4 stanowiska 150 kW i 4 stanowiska 300 kW (albo 350, nie pamiętam). Podjechałem, podłączyłem, poszedłem kupić to co miałem kupić, załadowałem do auta, odłączyłem i odjechałem. Żadnego koczowania pod ładowarką, żeby dobić do sensownego poziomu naładowania.
Od kiedy niemiecki Lidl zrobił płatne to też zacząłem tam robić zakupy. Jak były darmowe to bardzo szybko mi sie odechciało tam jeździć. Nie jestem zbyt obsesyjny na temat swojego czasu, ale i tak stwierdziłem, że jest on warty więcej niż kilka zaoszczędzonych euro tygodniowo.
W USA mają podobny problem na sieci Electrify America. Wielu producentów aut daje pakiet darmowego ładowania na tej sieci do swoich elektryków. Efekt taki, że ich właściciele godzinami blokują szybkie ładowarki, często wzdłuż głównych ciągów drogowych. Przypadkiem czy nie, właścicielom tych darmowych pakietów sieć nie nabija opłaty za blokowanie ładowarki. Ot, taka ciekawostka. Jeden z kolejnych powodów dlaczego Tesla w stanach tak naprawdę nie ma poważnej konkurencji (zresztą Tesla miała podobne problemy z niektórymi swoimi klientami, którzy dostali darmowe ładowanie (nawet dożywotnio) wraz ze swoją Teslą).