Gigantyczny pożar na lotnisku w Stavanger (Norwegia). Jeszcze nie zdołano ugasić płomieni, a już świat obiegła plotka, że samozapłonowi uległ samochód elektryczny. Policja zdementowała te informacje: wszystko zaczęło się od samochodu spalinowego, a konkretnie od diesla z 2005 roku.
Pożar zaczął się od diesla
Pierwsze informacje na temat płomieni i ognia pochodzą z godziny 15.33 we wtorek, 7 stycznia 2020 roku. O godzinie 19 żywioł tak się rozszalał, że strażakom zakazano wchodzenia na teren obiektu – obawiano się, że wielopiętrowa konstrukcja może się zawalić. W efekcie ogień obejmował kolejne samochody, w których raz za razem wybuchały zbiorniki z paliwem.
Jeden z nich prawdopodobnie słychać około 11. sekundy na poniższym filmie:
Parking garage fire at Norway’s Stavanger Airport shuts down operations until tomorrow. https://t.co/AWGvbWAya9 pic.twitter.com/dEPn7iGlzf
— Breaking Aviation News (@breakingavnews) January 7, 2020
Część budynku faktycznie się zapadła, a płomienie udało się opanować dopiero o godzinie 23.55. Z wstępnych wyliczeń wynika, że pożar doszczętnie strawił 200 do 300 pojazdów. Parking zaplanowany na 3 tysiące samochodów był wtedy niemal pełny (źródło).
Początkowo kolportowano informacje, że zapłonowi uległ jeden z samochodów elektrycznych. Policja zdementowała te wieści i zdradziła, że zapalił się diesel z 2005 roku (źródło). Zaczął się palić po dwóch próbach, nomen omen, zapalenia auta. Podobne zdarzenie miało miejsce w zeszłym roku na lotnisku w Irlandii.
> RYBNIK. Trzej królowie przyjechali Teslami Model X – cóż za fantastyczny pomysł proboszcza! [wideo]