Pouczający eksperyment. Dziennikarka portalu Wyborcza.pl wybrała się samochodem elektrycznym z Krakowa do Zakopanego. Jak pisze „Cała podróż z duszą na ramieniu: skończę na lawecie czy nie?” Przemieszczała się BMW iX1 z baterią o pojemności ~68 (64,7) kWh, więc powinna bez problemu pokonać ten dystans – i wrócić. Było trochę stresu, drobne przygody, ale nie zdarzyła się żadna katastrofa. Jak zwykle najbardziej niedomagała infrastruktura.

Podróż BMW iX1 tam i z powrotem

Dominika Wantuch pokornie zainstalowała PlugShare, stopniowo uczyła się tej aplikacji, nie usiłowała epatować problemami. W przeciwieństwie do chyba wszystkich recenzentów płci męskiej, poprawnie zdiagnozowała, że największym kłopotem elektryków dziś jest infrastruktura. Przeciętne zasięgi elektryków są zbliżone do zasięgów aut z instalacją LPG, to około 200-300 kilometrów przy szybkiej jeździe (i znacznie więcej przy jeździe wolniejszej).

Na samochody z LPG nikt już nie narzeka, bo można je zatankować wszędzie. Na elektryki narzekania nadal słychać, bo infrastruktura dopiero się rozwija. Jeszcze nie jest tak jak w Niemczech.

Oczywiście w całej opowieści pojawiły się przesądy z rodzaju „w rozładowanym elektryku lepiej nie ładować telefonu”. Prostujemy: można. Nawet naładowanie telefonu do pełna nie wpłynie odczuwalnie na zasięg. Liczyliśmy już to, stracimy około 100 metrów zasięgu. Bardziej zaszkodzi nam podmuch wiatru albo jednorazowe użycie hamulców zamiast rekuperacji niż naładowanie wszystkich telefonów w kabinie.

Spodobało nam się to, że skorzystała nie tylko z PlugShare, ale zainstalowała też aplikacje operatorów. Akurat w BMW mogła po prostu wyznaczyć trasę w nawigacji, niemieccy producenci odrobili zadanie domowe i ich nowe samochody już dobrze radzą sobie z planowaniem podróży wraz z postojami na uzupełnienie energii. Mniejsza o to: skoro ma wszystkie aplikacje (GreenWay, PlugShare, Orlen Charge), to następnym razem nie będzie musiała instalować ich ponownie.

W dodatku gdy kupi elektryka, to prawdopodobnie dostanie z nim jakąś kartę w rodzaju Mercedes Me, Volkswagen We Charge, BMW Charging, Kia Charge lub podobną – obsłuży nią naprawdę dużo ładowarek bez instalowania aplikacji.

Wyjazd do Zakopanego (c) Agencja Wyborcza.pl / Jakub Porzycki

Dwa pozytywne wnioski, jeden lekko smutny

Jeśli spojrzymy na cały artykuł z pewnego dystansu, kluczowe będą dwa wnioski, obydwa optymistyczne. Pierwszy: niepotrzebnie się bała, nie wróciła na lawecie, choć wcale nie jechała autem z gigantycznym zasięgiem. Drugi, ważniejszy: na jej przykładzie widać, jak szybko postępuje nauka. Gdy kiedyś spróbowała elektryka, do domu wróciła dieslem. Nic nie zagrało. Teraz i dojechała, i wróciła, chociaż „zajęło to cały dzień (wliczając zabawy w aplikacje, szukanie ładowarek i sam czas ładowania)”.

Następnym razem nie zmarnuje już czasu na naukę aplikacji a szukanie ładowarek zostawi samochodowi. Albo odwiedzi miejsce, które zna, bo przecież z „jej” stacją benzynową było identycznie: znalazła najdogodniejszą dla siebie raz i teraz na nią jeździ. A w podróży rozejrzy się za znakami. Być może w ogóle nie będzie musiała szukać stacji ładowania, bo elektryk bez problemu pokona cały dystans na  jednym ładowaniu.

Niestety, w tym zbiorze dobrych odczuć mamy też coś, co nas lekko zasmuciło. Otóż osoba, która żyje z pisania, z nazwy wymieniła tylko jedno medium: obrazkowe. Kanał na YouTube. Reszta to anonimowe „artykuły”. Kanał przyszedł jej do głowy, bo pewnie z niego korzysta, ba, zna jego twórcę. Nie wspomniała Elektrowozu, nie kojarzyła w ogóle, że mamy porady czy Forum, na którym przesiadują eksperci-praktycy.

To pokazuje, jak zmieniają się źródła wiedzy i gdzie powinna być Wyborcza.pl, pewnie też Elektrowóz. W obrazkach.

Kto tylko pisze, zaraz może mieć problem.

Ocena artykułu
Ocena Czytelników
[Suma: 7 głosów Średnia: 4.6]
Nie przegap nowych treści, KLIKNIJ i OBSERWUJ Elektrowoz.pl w Google News. Mogą Cię też zainteresować poniższe reklamy: