W poniedziałek, 3 marca, Poznań wycofał wszystkie autobusy wodorowe z dróg. Dzień później Miejski Zakład Usług Komunalnych w Wałbrzychu zatrzymał w zajezdni 6 z 14 autobusów na wodór. Problem miał być dokładnie taki sam, jak w stolicy Wielkopolski: słaba jakość paliwa. Gaz nie spełniał norm czystości, które wymagane są przez ogniwa paliwowe stosowane w pojazdach wodorowych, czyli zanieczyszczenia stanowiły więcej niż 0,03 procent.
Zanieczyszczony gaz z Orlenu zatrzymuje wodorobusy
W obu przypadkach producentem gazu był Orlen, który wygrał przetargi na dostawę paliwa. Maksymalnie 0,03 procent składników innych niż H2 brzmi jak spore wyzwanie, ale takie są wymogi współczesnych ogniw paliwowych (norma ISO 14687). Zatrute paliwo powoduje m.in. powstawanie wolnych rodników, które niszczą powierzchnię membran pilnujących przepływu jonów. Pojazdy wodorowe są w stanie sprawdzić obecność niektórych zanieczyszczeń, jednak najczęściej odbywa się ona jako pomiar efektu: lokalny wzrost temperatury ponad normę, zakłócenia w produkcji energii itd. (źródło)
Uszkodzenia i korozja wywołane przez zanieczyszczenia są nieodwracalne i raczej nie podlegają gwarancji.

Autobusy wodorowe w Wałbrzychu (c) MZUK Wałbrzych / Facebook
Jak na ironię, dokładnie dzień wcześniej MZUK pisał o słuszności inwestycji w autobusy wodorowe. Jednocześnie w udostępnionym nagraniu prezydent Wałbrzycha, Roman Szełemej, przyznawał wprost, że Wałbrzycha nie stać na autobusy wodorowe (!). Z listu, który wystosował do Ministerstwa Klimatu i Środowiska wiemy, że miasta nie stać również na paliwo do nich. Ale zabiegał o nie, bo „autobusy elektryczne nie są w stanie podjechać realnie na koniec [ulicy] Niepodległości, ponieważ bateria bez ogniwa wodorowego nie jest w stanie być naładowana do takiego stopnia, żeby mógł ten autobus z pasażerami podjechać”.
Z aktualnej zajezdni przy ulicy Ludowej do końca ulicy Niepodległości według Map Google jest 8-10 kilometrów, różnica poziomów wynosi około 100 metrów. Wałbrzychowi współczujemy prezydenta, takiego nie za mądrego.