W dniu, w którym oficjalnie wystartowała produkcja Forda F-150 Lightning, prezes Forda zakomunikował, że firma planuje rzucenie wyzwania Tesli. Chce być największym producentem samochodów elektrycznych na świecie, a zacznie od wypracowania pozycji lidera w segmencie elektrycznych pickupów. Paradoksalnie: to się może udać.
Jim Farley pewny wygranej Forda
Jak stwierdził sam prezes, zaledwie dwa lata temu nikt nie uwierzyłby, że amerykański producent mógłby walczyć na rynku samochodów elektrycznych, nie mówiąc o chęci zdobycia pozycji lidera. Teraz firma jest przekonana o swoim potencjale. Wyda w sumie 50 miliardów dolarów (równowartość 222 miliardów złotych), by wykorzystać nadarzającą się okazję.
Oceniając po komunikacji, punktem zwrotnym jest oficjalny start produkcji Forda F-150 Lightning, elektrycznej wersji modelu, który od lat prowadzi w rankingach najchętniej kupowanych samochodów w ogóle w Stanach Zjednoczonych. Dzięki niemu i innym autom, których jeszcze nie zaprezentowano, Ford chciałby osiągnąć do 2026 roku pułap ponad 2 milionów egzemplarzy elektryków wytwarzanych rocznie. To jest to wyzwanie rzucone Tesli.
W zapowiedzi jest oczywiście odrobina buty, trzeba wszak przyznać, że Ford ma wszelkie predyspozycje do odegrania istotnej roli na rynku aut elektrycznych. Nie dość, że zmienił zdanie i postanowił wytwarzać elektryki, to ma gigantyczną rzeszę klientów przywiązanych do amerykańskich ikon, jakimi są Mustang i F-150. Poza tym amerykańska firma zacznie konwertować popularne samochody spalinowe (np. Ford Puma) i wykorzysta możliwości Volkswagena, by zaoferować co najmniej trzy modele zbudowane na platformie MEB. Ford był też jedynym nieniemieckim i nieeuropejskim współzałożycielem sieci ładowania Ionity.