Niemieccy prokuratorzy wracają do Volkswagena. Stawiają zarzuty kryminalne Herbertowi Diessowi (obecny prezes Volkswagena), Hansowi Poetschowi (przewodniczący rady) oraz Martinowi Winterkornowi (dawnemu prezesowi). Wszystko przez manipulowanie wynikami emisji.
Dieselgate. Niemcy sami na siebie ukręcili bicz
Główny zarzut jest taki, że władze Volkwagena – w osobach wyżej wymienionych – nie poinformowały akcjonariuszy o fałszowaniu wyników testów emisji, co stanowiło manipulację kursem akcji. Chodzi o brak szybkiego i jednoznacznego komunikatu o wykryciu w Stanach Zjednoczonych oprogramowania przekłamującego dane na temat czystości spalin.
Sprawa jest w toku od 2015 roku. Szacuje się, że do dziś kosztowała ona koncern ponad 30 miliardów dolarów, czyli równowartość ponad 120 miliardów złotych. Oraz kilka głów, w tym głowy prezesa Volkswagena i Audi.
Prawnik Herberta Diessa tłumaczy go, że obecny prezes dołączył do firmy w lipcu 2015 roku i nie był w stanie przewidzieć efektów skandalu. Pozostali twierdzą, że spodziewali się ugody z rządem Stanów Zjednoczonych przed wyjściem afery na jaw. Sytuacja jest trochę śmieszna, a trochę straszna, jeśli wziąć pod uwagę, że Diess jest prezesem Volkswagena od kwietnia 2018 roku i to on odpowiada za mocne przestawienie koncernu na produkcję samochodów elektrycznych oraz obniżanie emisji (patrz zdjęcie na górze):
Na marginesie warto dodać, że w Stanach Zjednoczonych toczy się kolejne śledztwo w sprawie Dieselgate. Tym razem pod ostrzałem jest Fiat Chrysler (źródło), co sugeruje, że olej napędowy po prostu nie nadaje się do zasilania samochodów spalinowych.