Nasz Czytelnik podzielił się z nami ciekawym nagraniem. Otóż gdy na lotnisku w Szanghaju (Chiny) nagrywał z bliska wystawione tam Nio ES8, samochód w pewnym momencie strzelił do niego laserem. Dosłownie. Z filmu wynika, że zamontowany na dachu auta lidar uszkodził matrycę jego telefonu. Od tamtego zdarzenia na zdjęciach robionych smartfonem widoczne są kreski.

Lidar kontra matryca aparatu w telefonie

Samochód, jak wspomnieliśmy, to Nio ES8. Sytuacja miała miejsce 1 kwietnia. Na aucie nie było żadnej informacji, że nie można go nagrywać, takie Nio jeżdżą zresztą od lat po chińskich drogach. Ba, Nio nie jest jedyną marką stosującą radary laserowe, wielu chińskich producentów ich używa, bo są przydatne w systemach jazdy półautonomicznej. W Europie czy innych krajach popularyzują się wolniej, tym niemniej też są spotykane (np. Volvo EX90, Kia EV9 itd.). Laser jest podczerwony, nie widać go gołym okiem, telefon to Redmi Note 13 Pro+ 5G:

Jako redakcję zdziwiło nas, że w trybie spoczynkowo-demonstracyjnym samochód nadal ma aktywny lidar. Nasz Czytelnik usiłował złożyć reklamację, ale hostessa stwierdziła, że nie widzi żadnego problemu. Zbliżał się czas odlotu, więc Czytelnik musiał odejść do swojej bramki. Kłopot pozostał, telefon do dziś nagrywa filmy/robi zdjęcia z kreskami (zdjęcie poniżej). Szanse na to, że uszkodzenie zniknie, są zerowe. Oceniając po filmie, matryca dostała w kilka pikseli maksymalną mocą lasera.

Zdjęcie jednolitej powierzchni zrobione teraz na prośbę redakcji Elektrowozu (c) Czytelnik

Niestety, to może się zdarzać: lidary mogą uszkadzać matryce w aparatach. Ich moc jest na tyle wysoka, że przy odrobinie pecha mogą wypalić nie tylko ten piksel, który został trafiony, ale nawet część linii (siatek), do których dany piksel przynależy. Precyzyjny impuls świetlny powoduje wygenerowanie ładunku przekraczającego możliwości obwodu i przepalającego kolejne elementy na drodze, aż nadmiarowa energia zostanie wytracona. Może zniszczyć wszystkie (białe linie) lub niektóre piksele (linie czerwonawe, zielonkawe lub niebieskawe).

Mimo tego nasze oczy są w zasadzie bezpieczne. Producenci zauważyli problem już kilka lat temu i stopniowo przeszli na lasery o długości fali 1 550 nanometrów (podczerwień stosowana m.in. w światłowodach). Oko jest przezroczyste dla światła widzialnego i fal krótszych, natomiast tak długie fale będą miały problem, żeby dotrzeć do elementów światłoczułych na siatkówce (pręciki, czopki). Używamy jednak zwrotu „w zasadzie”, ponieważ dopuszczona przez normy moc jest za wysoka dla ludzkich oczu, żeby można było ją uznać za całkowicie bezpieczną. Taki laser jest zdolny do wyrządzenia niewielkich (samonaprawiających się) szkód rogówce, jeśli będzie skupiony zbyt długo w danym miejscu.

Nota od redakcji Elektrowozu: przyglądając się kolorom uszkodzonych linii na poszczególnych klatkach nagrania zauważymy, że piksele odpowiadające za poszczególne kolory poddawały się w różnych momentach. Warto też zwrócić uwagę na to, że wideo robi się ciemne. Otóż czujniki matrycy aparatu wykryły duży skok energii zbieranej przez matrycę i znacząco obniżyły wzmocnienie na całej matrycy (klatka po prawej). Elektronika uznała, że nagle zrobiło się bardzo jasno (pełne słońce lub mocne światło w obiektyw), podczas gdy za duży skok mocy na obwodach odpowiadały pojedyncze piksele (!). Już samo to powinno pozwolić nam oszacować ilość energii, jaka trafiała w konkretne piksele.

Ocena artykułu
Ocena Czytelników
[Suma: 6 głosów Średnia: 5]
Nie przegap nowych treści, KLIKNIJ i OBSERWUJ Elektrowoz.pl w Google News. Mogą Cię też zainteresować poniższe reklamy: