Myśląc o tych, którzy jeszcze się wahają, czy warto kupić samochód elektryczny, a w szczególności Teslę 3, postanowiłam podzielić się z Wami moimi wrażeniami z życia po. Po zamówieniu Tesli Model 3.
Bardzo długie 12 dni
Spis treści
Pewnie Was zaskoczę: po zamówieniu… czekacie. Jeśli się nudzicie, możecie wypełnić informacje na Waszym koncie Tesli, załatwić pieniądze, a przede wszystkim ubezpieczenie. Ubezpieczenie, które powinno objąć także port ładowania i kabel oraz zgubienie klucza do samochodu.
Gdy mija dwanaście nieznośnie długich dni od zamówienia, a Wy nadal czekacie i liczycie, że gdyby się dostawa przeciągnęła, to można by kupić sobie nowe buty [na pocieszenie], ktoś może nagle zadzwonić:
– Dzień dobry, dzwonię z Kia… tfuuuuuu, z Tesli… oj, przepraszam, to mój pierwszy dzień!
Zaplułam przednią szybę. 🙂 Pani dzwoni, by potwierdzić dane wpisane na koncie Tesli. Wykorzystuję okazję i pytam z ciekawości [te buty są naprawdę ładne]:
– Kiedy auto będzie? Za miesiąc? Dwa?
– Auto stoi w porcie. Odbiór do tygodnia.
Zdębiałam! Był 11 marca, rezerwację złożyłam 27 lutego, wcześniej jej nie miałam, tylko uczestniczyłam w lokalnym pokazie samochodu, gdzie zostawiłam swoje dane.
Od tego momentu zaczyna się zabawa w kotka i myszkę. 19 marca tablice trafiają do punktu odbioru Tesli w Hasselt. Samochód nie. Dystans 250 kilometrów można pokonywać i dwa tygodnie, zdarza się: odbiór 20.03. Potwierdzone. A, nie, jednak nie. Odbiór 26.03. Potwierdzone. Niestety, samochód nie dojechał! A wyjechał koło 15.03. Odbiór 27.03. Potwierdzone. Niestety. Odbiór 30.03. Nie, jednak nie. 31.03. Nie, 31.03 też nie, jednak 30.03. W końcu! YESSS!
Odbiór mnie zaskoczył. 15 osób. Naraz. Jeden pije kawę, drugi idzie siku. Trzeci polazł gdzieś… a ty czekasz, aż wszyscy się zejdą, żeby można było zacząć prezentację auta. Prowadzą nas do hangaru. Gdzie nie spojrzeć: Tesle 3. Hangar jest wypełniony autami i ciemny (ważny detal, o tym za chwilę). Prezentacja do bani, nie słucham, bo szukam wzrokiem mojej Żabci. Nie mogę się doczekać!
Po prezentacji wywołują po nazwisku. Jak w szkole. Jestem trzecia, ufff. Dorwałam Pana i włączam blondynkowatość. Przykład:
– O, tu pani ma kable do ładowania telefonu. Jest instrukcja.
– Boże, nie dam rady!
– Zrobię to pani, ale normalnie nie mogę, bo mamy 120 aut do oddania dziś.
– Ależ pan musi być zmęczony! A ten guzik to od czego??
Itp., itd.
Pan poczuł się pewnie. Ustawił wszystko (10 minut) i kazał mi wyjechać aż do wyjazdu z terenu Tesli:
– Ale że tak już?
– Tak, może Pani jechać.
Uśmiechnął się i pomyślał pewnie: „Łatwo poszło, następny proszę”. Więc ja:
– A, to jeszcze tylko zerkniemy na karoserię, bo tam było ciemno…
W jego oczach błysnęła niepewność. Albo chęć ucieczki. A ja po dwóch rzutach okiem znajduję dwie rysy. Trzecia to nawet nie rysa, to obszar z rysami! Ktoś się otarł. OK, na szczęście są raczej powierzchowne… Pan przyznaje, że nie mają czasu dopieścić aut: mycie pobieżne, zero polerowania i wosku przed oddaniem. Na moje oko to jakby ktoś ją piaskiem umył!
Pan udaje, że to nic i chce się zmyć. Wpiera, że auta przyjeżdżają w pokrowcach. Na to ja pokazuję ręką: jak te?
Wyłączam blondynkowatość, włączam tryb zołzy. Robimy zdjęcia. Maja dzwonić. Pan przepada, nie wiem nawet kiedy. Stoję na środku wyjazdu. Nikt inny nie sprawdzał lakieru, więc tylko 1/15 aut porysowana. Mhm, na pewno.
Pierwsza jazda
Wsiadam. Stres. Jadę. Banan na twarzy od pierwszego metra. Po 40 kilometrach zorientowałam się, że przecież mam auto porysowane, a ja się cieszę jak głupia dziunia! W tym momencie zrozumiałam, dlaczego wady – niespasowane części – zauważają tylko ci, którzy oglądają filmiki na YouTube. Bo nie znają frajdy z jazdy! Takiej normalnej, bez spojrzenia sprzedawcy, kolegi, co z duszą na ramieniu dał się przejechać itp. Każde auto ma wady. Tesla też je ma.
Ale radochy nic nie przysłoni! I tylko martwi mnie, że ta radocha, ten regularny uśmiech, to przyspieszenie oznak starości. Bo zmarszczki mi się zaczną robić 🙂
Ciemność widzę, ciemność! – czyli pierwszy wjazd do garażu
Dojechałam do garażu. Dwa koła w środku, dwa koła przed, a na ekranie pojawia się… ciemność. Tak. System się zawiesił. Ja też. Minuta restartu i T3 gotowa do jazdy. Ja zbieram się wolniej, układam czarne scenariusze, opracowuję plany B… S… Y? A radio gra wesoło, jak gdyby z wisielczym humorem [nie powiem, gra bardziej niż fajnie!].
Daję Tesli drugą bądź trzecią szansę na poprawę. Nie skorzystała. Zawiesza się ponownie. Wysiadam i idę na kawę, żeby się nie nakręcać. Wracam po godzinie. Auto wyłączone. Zamknięte. Coś szumi czy tam buczy… monotonny dźwięk z przodu auta. Pewnie bateria się chłodzi albo coś innego.
Zaglądam rano. To samo. Zmartwiłam się. I zaczęłam googlować. Okazało się, że to wada Tesli, której naprawa nie jest natychmiastowa, bo nie zagraża bezpieczeństwu. Średnia pociecha. Zrobiłam update systemu, problem… zniknął! Uff! Za dużo emocji jak dla mnie!
Jeżdżę, ach, jeżdżę!
1 kwietnia. Czas jechać do biura. Szef-żartowniś dopytuje, czy dam radę wrócić do domu, czy mnie podholować (mam 100 km w jedną stronę). No, ubaw świetny, naprawdę, ha, ha, ha! Ale kiedy idziemy oglądać mojego luksusowego Meleksa, szefowi odbiera głos: „Ładna, ładniejsza niż S!” Bagażnik? „Większy niż u mnie!” (szef ma BMW serii 6, hybrydę) Ja w myślach: „HA!”
Zapraszam go do środka. I pokazuję easter eggs. Wirtualne puszczanie bąków też. Miałam z kolegą ubaw po pachy. Szef patrzył na nas pobłażliwie, ale w myślach pewnie pukał się palcem w czoło.
Czas na powrót. 35 stopni w kabinie? Pikuś. Odpalam klimę będąc jeszcze w biurze. 10 minut później w kabinie są 24 stopnie, a ubyło 1 kilometr zasięgu. Nieźle, Żabciu, nieźle!
Wracam. Znowu banan na twarzy, a chirurga plastycznego w planach nie mam. W połowie drogi system częściowo się zawiesza [ja: „… … …”]. Awatary stanęły. Połowa ekranu zamarła, reszta OK. Mój kolega, informatyk i towarzysz podróży, uspokaja z uśmiechem:
– Myślę, że to oddzielny system. Dojedziemy.
Dojechaliśmy. Wyjazd z zasięgiem 441 km, po powrocie zostały 223 km. Kolejny reset przed garażem. Przy próbie wjazdu Tesla nie chce ruszyć, bo nie zapięłam pasa. Bezpieczeństwo na pierwszym miejscu, a jak! ?
Podsumowując
- Serwis Tesli może Was zaskoczyć. Pozytywnie lub nie.
- Prawdopodobnie odbierzecie auto, które zostało porysowane w transporcie (“Pani! Przecie ono z Hameryki przyjechało!”)
- Nie, nie kupuj Tesli, jeśli nie chcesz pogłębiać zmarszczek mimicznych.
- Tak, uznają Cię za wariata, bo „auto za drogie”, „umrzesz z głodu”, „to jak ty przyjedziesz do Polski”, „lakier porysowany i odebrałaś auto? Nie przeszkadzają ci rysy?!” (jeśli mam być szczera, ulżyło mi, strasznie się bałam, że porysuję samochód, a teraz, cóż: pierwsze koty za płoty).
- Uważajcie! Szef będzie zazdrosny!
- Nie, testowanie easter eggs na szefie nie jest dobrym pomysłem. Nawet 1 kwietnia.
- Tak, to Audi, co się Wam przykleiło do zderzaka, może Was co najwyżej w niego pocałować. Choć wątpię, czy zdąży… Oj, nie zdążyło, jak mi przykro… 😀
- Tesla powoduje ból karku. U Was od przyspieszania, u innych od odwracania głowy.
- Musk powinien mnie zatrudnić do testowania systemu. Ja nie znajdę błędów?? JA?? Znajdę! I zawieszę system 3 razy! No, takie skrzywienie zawodowe.
Tak więc czekając na rychłą propozycję pracy od Elona Muska, pozdrawiam Czytelników.
Redakcja www.elektrowoz.pl: Mamy nadzieję, że „Do następnego razu” 😉