W tym tygodniu odbywają się konferencje prasowe marek koncernu Volkswagena. Była też konferencja BMW, a w styczniu słuchaliśmy strategii koncernu Stellantis (PSA+FCA). I, powiem Wam, że czuję, że mogę umierać. Dokonało się. Zmiany zaszły w głowach i w sercach, teraz wystarczy „tylko” wcielić je w życie.
Samochody elektryczne to już nie „wymysł kalifornijskich bogaczy”, lecz rzeczywistość
W ostatnich latach wicher przemian wywiał niemal wszystkich prezesów firm motoryzacyjnych. Ostało się może ze trzech „pamiętających stare czasy”, w tym Akio Toyoda (Toyota), który, żeby było śmieszniej, na stanowisku głównodowodzącego spędził mniej lat niż Elon Musk (Tesla).
To nie przypadek. W 2018 roku prezes Grupy Volkswagena, Matthias Mueller, uśmiechał się z przekąsem na dźwięk słowa „Tesla”, a przy pytaniu o samochody elektryczne wyrażał ni to zmęczenie, ni zniechęcenie, że ktoś zawraca mu głowę tak nieistotnym tematem. Gdyby mógł, pacnąłby tego dziennikarskiego natręta kapciem.
Toyota, Honda? „Panie, tylko wodór!”
Dziś, w 2021 roku, olbrzymia większość szefów firm motoryzacyjnych mówi z całkowitym przekonaniem: stawiamy na elektryfikację. Nie mówią tego ot, tak sobie, żeby uspokoić rady nadzorcze i akcjonariuszy. Mówią to tak, że słychać w tym daleko idące plany, słychać inżynierów, którzy już się przekonali (serce) i zaplanowali (rozum), że taki to a taki produkt ma powstać w, dajmy na to, 10 modelach do 2025 roku.
Decyzja zapadła, więc rozprawiają o najciekawszym: o drodze, którą do tego produktu dojdą, o problemach, jakie czują przed sobą i o potencjalnych ich rozwiązaniach. Takie platformy, takie oprogramowanie, takie fabryki, te ogniwa tak, tamte – nie.
I nie mówcie, że wodór siedzi z tyłu, bo Toyota ma jeden samochód osobowy z ogniwami paliwowymi i ani słowem nie pisnęła o kolejnych. Samochody elektryczne sprzedaje dwa (Lexus UX 300e, Izoa EV), zapowiada kolejny na platformie e-TNGA, a później całą gamę (ilustracja poniżej). Znajdźcie podobny rysunek Toyoty, na którym zebrano planowane auta FCEV – powodzenia 😉
Teraz już rozumiecie, dlaczego wiem, że się dokonało, tetelestai. Skoro nawet BMW dostrzega, że potrzebuje specjalnie zaprojektowanego rozwiązania, a Volkswagen przeszedł drogę od wielu platform do jednej i do zunifikowanych ogniw (o tym w następnym artykule ;), to możemy być pewni, że etap zastanawiania się, „czy samochody elektryczne mają sens” firmy motoryzacyjne mają dawno za sobą.
Ich prezesi już dziś żyją myślami w świecie, w którym powszechne są przestronniejsze kabiny, fantastyczne przyspieszenia, niemal darmowe ładowanie w domu czy cicha jazda. Dla nich i dla niektórych z Was to już normalność, teraźniejszość, wczoraj, dziś, jutro.
Zazdrość to mnie chyba zaraz zje… 🙂