W komentarzach w internecie bardzo często wyrażana jest obawa w rodzaju „A co, jak będę musiał gdzieś pojechać, a samochód będzie rozładowany? A co, gdy mi stanie w polu?” Zwykle odpowiadałem w rodzaju „A czy kiedykolwiek samochód spalinowy stanął Panu w polu?”, ale teraz sam przeżyłem taką sytuację. I już wiem, że nie jest łatwo, gdy człowiek jest rozzuchwalony.

Mało zasięgu, noc, nie ma gdzie uzupełnić energii, trzeba pędzić

Gdy dojeżdżamy na miejsce wypoczynku, mam 130 kilometrów zasięgu. Nie za dużo, ale wiem, że nawet po uwzględnieniu lokalnych jazd (nie planuję ich wiele, w końcu to urlop) spokojnie dotrę tam, gdzie będę mógł uzupełnić energię do pełna. Lokalnych podróży faktycznie nie ma wiele, jednak ich specyfika (klimatyzacja od razu na full, bo auto nagrzane itd.) sprawia, że zasięgu ubywa szybciej niż się spodziewałem. Gdy po kilku dniach odwiedzamy latarnię morską w Niechorzu, jest już tylko około 90 kilometrów. „Nic to, ciągle jest zapas, dam radę”. Mhm, akurat.

Widok z latarni morskiej w Niechorzu. Tanie bilety, piękne krajobrazy. Polecam. Motyle również

Kiedy schodzimy z latarni morskiej na plażę, Żona skarży mi się, że ma problemy telefonem komórkowym. Nie może dzwonić, wyświetlają się dziwne komunikaty o błędach. Niby zasięg jest a nic nie działa. Dzwonię zatem do niej. Oboje jesteśmy w Virgin Mobile i… „Nie ma takiego numeru”. Zaraz, zaraz, jak to „Nie ma takiego numeru”, skoro ona używa go od wielu lat? Od pewnego czasu noszę ze sobą kluczyk do kart SIM (rozprostowany spinacz biurowy 😉 ), przekładam u niej kartę do drugiego slotu. Dostaje dwa SMS-y, że około 14.30 dzwonił do niej ktoś z naszej spółdzielni mieszkaniowej.

Oczywiście się nie dodzwonił, teraz minęła już osiemnasta, więc my też się do nikogo nie dodzwonimy. Lekko się niepokoimy, dlatego próbuję sobie wytłumaczyć, że spółdzielnia ma wszystkie namiary na nas, ma mój numer, ma adres e-mail… Gdyby coś się działo, na pewno prób kontaktu byłoby więcej, nieprawdaż?

Dzień ma się ku końcowi. Przed 23.00, gdy z rozżaleniem stwierdzam, że tego dnia nie będzie już „07, zgłoś się”, na Facebooku do mojej Żony odzywa się sąsiadka z klatki mieszkająca kilka pięter pod nami. Rozmawiają na Messengerze, Żona podaje mój numer, chwilę później dzwoni policja albo straż pożarna. Sam nie wiem, kto dokładnie, bo na samą wzmiankę o obu służbach stoję na baczność. Żona odbiera i… będą wchodzić przez drzwi albo przez okno, postarają się zrobić jak najmniej szkód.

O, k…

O K…!

Słyszę piąte przez dziesiąte. Wchodzą. Wybiją okno. Nie wybiją. Wyważą drzwi. Nie wyważą. Czy ktoś z sąsiadów ma klucze? Nie, nikt nie ma. Czy w środku są klucze? Tak, któreś zostały. Postanowione, wejdą przez balkon. Nie, jednak nie. Słucham tej wymiany zdań z niedowierzaniem, jakby to film był, jakby nie chodziło o nasze mieszkanie.

Za mało zasięgu, bo jestem głupi

Mija godzina 23. Ja już wiem, że muszę wracać na gwałt. Zbieram najważniejsze rzeczy do pracy, laptop, zasilacz, plecak z elektroniką. Odpalam samochód a tam 73 kilometry zasięgu. Nie jest dobrze, mam do przejechania prawie 600 kilometrów, nawet do Koszalina jest dalej, jak ja sobie poradzę? Trudno, ruszam, złe jest to, że co chwilę leje jak z cebra, dobre, że mam mocny wiatr w plecy.

Jeszcze raz dzwoni policjant lub strażak, ulewa łomoce po dachu, ten jego uspokajający ton lekko mrozi mi krew w żyłach. Zapowiada, że będzie trochę sprzątania. Szambo wybiło, dosłownie. Gdy nas nie było, gdzieś między nami a niższym piętrem zatkał się pion, główna rura spustowa. Wszystko co leciało z góry, wybijało u nas. Wszystko. Przez muszlę. Nawet nie pytajcie…

Jestem niedaleko Koszalina, żółta kontrolka towarzyszy mi od dłuższej chwili, kłuje w oczy, wywołuje niepokój… Dojadę na styk, więc w nawigacji wbijam dodatkowy punkt pośredni. Znowu zimny pot spływa mi po plecach, wszystko nieczynne, zamknięte. Docieram do miasta i dochodzę do wniosku, że najwyżej zatrzymam się na sześciogodzinny postój, że poczekam do rana. Po co ja w ogóle wyruszałem w środku nocy?

I nagle, przypadkiem, gdy postanowiłem gdzieś się zatrzymać, żeby uważnie przestudiować trasę, zauważam stację. Podjeżdżam, wow, jest czynna! Tu mogę się zatrzymać!

Udało się, uff. Kiedy po jakimś czasie zasiadam w kabinie samochodu, myślę sobie, że jestem głupi. Nieroztropny. Rozzuchwalony. Pojechałem na wakacje samochodem spalinowym z silnikiem Diesla i założyłem, że skoro mam w kieszeni pieniądze, to zatankuję gdziekolwiek o każdej porze dnia i nocy. Tymczasem „gdziekolwiek” poza dużymi miastami i autostradami wcale nie jest takie oczywiste, bo – jak się okazuje – niektóre stacje mają nocną przerwę.

Mogłem pojechać na wakacje elektrykiem zamiast dieslem i wpiąć się do dowolnego gniazdka

A gdybym wybrał się na urlop elektrykiem z takim zasięgiem, to już pierwszego dnia podłączyłbym go sobie prądu, jak zrobił ten sąsiad mieszkający kilka domków dalej („Tak, oczywiście, nie ma problemu”). Energia mogłaby kapać z dowolną szybkością, w najgorszym razie po niecałych dwóch dobach miałbym pełną baterię i te 350-400 kilometrów zasięgu. Nie dojechałbym do domu na jeden raz, ale ten krótki postój w środku nocy na pewno by mi nie zaszkodził. Byłby nawet korzystny.

Po około 6 godzinach jazdy, gdy adrenalina opadła, zaczęły mi się zamykać oczy. Zawsze mi się wtedy przypomina opowieść mojej znajomej ze studiów, której tato postanowił samodzielnie sprowadzić samochód z Włoch. Chciał to zrobić „bez odpoczynku, bo on jest młody i nie musi odpoczywać”. No i w Jankach, tuż przed Warszawą, nie zauważył zakrętu. Pojechał prosto. Pech chciał, że rosło tam drzewo, którego też nie zauważył. Auto doszczętnie rozbite, on na szczęście wyszedł z tego bez poważniejszych obrażeń.

Gdybym zatrzymał się raz na krótkie ładowanie, byłbym przytomniejszy, bo z międzyczasie mógłbym się zdrzemnąć. Pół godziny potrafi zdziałać cuda. Nie zatrzymałem się. Jechałem dieslem, który po zatankowaniu do pełna ma około 800 kilometrów zasięgu, więc „przecież nie musiałem się zatrzymywać”. Tyle że organizm zaczął mi dawać znaki, że może jednak warto zmienić zdanie.

Oczywiście go posłuchałem.

Komentarz: tak, ta historia się wydarzyła. Tak, postój na drzemkę w dzień zapewne nie byłby konieczny, więc dieslem pewnie byłbym szybciej. Nie, nie polecam jazdy w stanie silnego wzburzenia. 

Zdjęcie otwierające: latarnia morska w Niechorzu. Polecam. Pobliską motylarnię również 🙂

Ocena artykułu
Ocena Czytelników
[Suma: 2 głosów Średnia: 3.5]
Nie przegap nowych treści, KLIKNIJ i OBSERWUJ Elektrowoz.pl w Google News. Mogą Cię też zainteresować poniższe reklamy: