Europejski Trybunał Sprawiedliwości zawyrokował w temacie Volkswagena i Dieselgate. Urządzenia wpływające na emisję spalin (czytaj: fałszujące ją) są nielegalne na punkcie europejskiego prawa i nie mogą być bronione jako urządzenia troszczące się o żywotność silnika.
Dieselgate nadal odbija się czkawką
Przypomnijmy w dużym skrócie: Volkswagen posiadał oprogramowanie, które w momencie wykrycia badania czystości spalin zwiększało ją. Samochód z silnikiem Diesla miał jednocześnie świetne wyniki emisji oraz (już na drodze) niezłą elastyczność i moc. Kiedy sprawa wyszła na jaw i wybuchła afera Dieselgate, producent bronił się, że kod – czy szerzej: urządzenia – modyfikujące parametry emisji miały na celu ochronę silnika przed nadmiernym zużyciem.
Podobnie bronili się inni producenci, Audi czy Daimler: „chodziło tylko o ochronę silnika”.
Teraz Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu orzekł, że takie urządzenia są nielegalne w świetle obowiązującego w Unii Europejskiej prawa. Volkswagen bronił się, że urządzenia manipulujące emisją powinny być wpięte w obieg gdzieś po wyprodukowaniu spalin, jednak Trybunał Sprawiedliwości orzekł, że dotyczy to również sprzętu/kodu zarządzającego wcześniejszymi procesami. Sędziowie zawyrokowali, że urządzenia „chroniące” powinny uruchamiać się tylko w wypadku nagłego ryzyka uszkodzenia silnika.
Wyrok Trybunału Sprawiedliwości oznacza problem dla producentów samochodów z silnikami Diesla, ponieważ przy pewnych warunkach faktycznie obniżają oni poziom filtrowania spalin albo wyłączają go kompletnie, by „chronić silniki przed uszkodzeniem” (źródło). Ze śledztw przeprowadzonych w Niemczech, Francji i Zjednoczonym Królestwie wynika, że troska o czystość spalin powoli przestaje być istotna przy 17, 10, 5 stopnicach Celsjusza albo przy obciążonym samochodzie i szybkiej jeździe: