Prezes Toyota North America, bodaj najważniejszego oddziału producenta poza Japonią, nie chce się spieszyć z samochodami elektrycznymi. Podkreśla, że Toyota będzie szła za zainteresowaniem rynku i nie chciałaby „marnować” pieniędzy na inwestowanie w elektryki, jeśli nie będzie klientów, którzy będą gotowi je kupić. Firma zakłada, że sprzedaż BEV-ów w 2030 roku wygeneruje w koncernie mniej więcej 30-procentowy udział, nawet jeśli prawo będzie wymagało wyższych liczb.
Toyota. Z lidera w zawodnika goniącego peleton?
Amerykańska Agencja Ochrony Środowiska (EPA) przymierza się do lekkiego poluzowania ustalonych wcześniej norm emisji. Organizacja proponowała pierwotnie, by w 2027 roku producenci sprzedawali 60 procent aut elektrycznych. Teraz 60 procent to zakładany górny pułap i to na rok 2030, ale jest też wariant jeszcze łagodniejszy, z 54 procentami. Dla porównania: prezes Toyota NA, Ted Ogawa, wspomina, że Toyota na przełomie dekad spodziewa się okolic 30 procent, wartości niemal dwukrotnie niższej.
Firma ma świadomość tego, że jest dziś jest za Teslą. Planuje respektować regulacje, jednak przede wszystkim będzie się kierować potrzebami rynku. Na ewentualny niedobór egzemplarzowy będzie „musiała przygotować coś w rodzaju zakupu kredytów emisyjnych”. Rozwiązanie tego rodzaju ma być lepsze niż „zmarnowana inwestycja”. W domyśle: inwestycja w rozwój pojazdów elektrycznych, których nikt nie będzie chciał kupić.
Producent ma dziś w amerykańskiej ofercie zaledwie jeden samochód: Toyotę bZ4X, która w Lexusie sprzedawana jest jako Lexus RZ450e. W 2024 roku koncern ma zamiar „wystartować” z poszerzaniem oferty modelowej, buduje też w Stanach Zjednoczonych fabrykę baterii, która powinna zabezpieczyć potrzeby elektryków i hybryd produkowanych w Ameryce Północnej.
Rozmowa z Ogawą poniżej, na temat naszą uwagę zwrócił Forumowicz skolima (Toyota USA woli płacić kary niż budować elektryki).
Nie przegap nowych treści, KLIKNIJ i OBSERWUJ Elektrowoz.pl w Google News. Mogą Cię też zainteresować poniższe reklamy:
