Carlos Tavares nieprzypadkowo został wybrany na prezesa koncernu Stellantis i Europejskiego Stowarzyszenia Producentów Samochodów (ACEA). Od lat umiejętnie żali się on a to na otoczenie biznesowe, a to na działania Unii Europejskiej. W ostatnich latach samochody elektryczne stały się jego konikiem, potrafi w jednej wypowiedzi chwalić się, że Stellantis rozwija się w segmencie i narzekać, że to trudny i niewdzięczny proces.
Stellantis: Najlepsze rozwiązanie problemu emisji CO2 = hybrydy
W wywiadzie udzielonym dziennikowi Handelsblatt Carlos Tavares zdecydowanie krytykuje strategię elektryfikacji obraną przez Unię Europejską. Według niego była to decyzja polityczna, producentom nie dano żadnej swobody, nie pozwolono im na kreatywne podejście do tematu. Tymczasem elektryczne zespoły napędowe są o 50 procent droższe niż silniki spalinowe, co winduje ceny nowych samochodów.
Prezes Stellantis obawia się, że wyższe koszty produkcji aut elektrycznych sprawią, że klasa średnia nie będzie mogła sobie na nie pozwolić. To oznacza przeciążenie państwowych budżetów, prawdopodobnie z powodu braku wpływów ze sprzedaży samochodów i, przede wszystkim, paliw. Dlatego postuluje, żeby dopłaty do elektryków przedłużyć do co najmniej 2025 roku. Ostrzega przy okazji, że transformacja fabryk musi być stopniowa ze względu na potencjalne „konsekwencje społeczne”.
To nie koniec: Tavares ocenia, że wpływ elektryków na emisję dwutlenku węgla stanie się zauważalny dopiero za 10-15 lat. Podkreśla też, że samochód elektryczny musi przejechać 70 000 kilometrów, żeby zbilansować emisję, która była niezbędna do wyprodukowania baterii (porównaj: Naukowiec: Volvo się myli, już raz to udowadniałem. Elektryk bilansuje się po 25 tys. km. W Polsce 1-3 lata!). Według prezesa koncernu Stellantis najlepszym remedium na problemy z emisją CO2 są „potężne samochody hybrydowe”, cokolwiek miałoby oznaczać słowo „potężne” w tym określeniu.

Carlos Tavares podczas CES 2022 (c) Stellantis / YouTube
Nota od redakcji www.elektrowoz.pl: Tavares oczywiście „zapomina”, że chęć ograniczenia emisji dwutlenku węgla nie jest wymysłem Unii Europejskiej, lecz wspólnym stanowiskiem niemal całego świata mającym na celu ograniczenie wzrostu temperatury naszego globu. Rzecz jasna jego opinie można zrozumieć, żali się i narzeka, żeby wyciągnąć z państwowych i unijnego budżetu jak najwięcej pieniędzy – czy to dla koncernu na utrzymanie fabryk, czy też dla swoich klientów, a zatem docelowo również dla koncernu.
Gdybyśmy jednak mieli akcje Stellantis, zaczęlibyśmy czuć niepokój. Tych sygnałów jest zbyt wiele, Peugeot e-308 pojawi się dopiero dwa lata po VW ID.3, firma wyraźnie nie radzi sobie z elektryfikacją w segmencie innym niż B, może lekko zahaczającym o A i C oraz vany. To nie wróży dobrze.