Jak przypomina portal Electrek, kilka lat temu głośno było o kilku Teslach, które zapaliły się z bliżej nieokreślonych powodów. Okazuje się, że jedna z nich stanęła w ogniu, bo ktoś strzelił w kierunku baterii znajdującej się w samochodzie. I to z wnętrza kabiny pasażerskiej…
Jeździsz z bronią za pasem? Uważaj na samochody elektryczne
John Schneider odebrał nowy Model S w ostatnim dniu 2014 roku. Jak dowiadujemy się z wniosku zgłoszonego do sądu, dym i płomienie zaczęły się pojawiać przy tylnym siedzeniu w okolicy baterii. Właściciel zatrzymał samochód, wyszedł z niego i obserwował, jak Tesla się pali. Płomienie były widoczne także z zewnątrz, a pożar spowodował, że auto nadawało się tylko na złom (źródło).
> Audi e-tron coraz bardziej opóźniony. Pierwsze dostawy najwcześniej w 2019
Jako że w tym okresie spaliło się już kilka Tesli, producent wysłał do właściciela swoich inżynierów, poprosił go też o nieujawnianie sprawy, a w zamian zaoferował mu nowe auto z rozszerzoną gwarancją. Jednak po kilku tygodniach Tesla wycofała się z propozycji, ponieważ okazało się, że pożar został spowodowany przez nabój wystrzelony z kabiny pasażera wprost w komorę baterii.
Tesla zadeklarowała zwrot wraku samochodu, ale bez naboju i uszkodzonych ogniw, od których rozpoczął się pożar. Schneider nie zgodził się z decyzją producenta i postanowił wytoczyć mu proces. Zakończył on się ugodą, jednak jej szczegóły nie są znane.
> Czy samochody elektryczne palą się częściej? Raport: Nie, 10x rzadziej, ale danych jest mało
Na zdjęciu: jeden z pożarów Tesli z 2013 roku. Zdjęcie nie przedstawia opisywanego w artykule samochodu (c) Nashvillain_ / Twitter