Povagowani stworzył film, w którym „mówi to, w co wierzy, zamiast tego, co mówić wypada”. Szkoda tylko, że przy elektrykach propaguje kocopoły i zasiewa wątpliwość tam, gdzie kwestie są już od dawna jasne. Mam nadzieję, że na samochodach spalinowych zna się lepiej niż na elektrykach.

Film nosi tytuł „Poświęć 15 minut na ten film. Jaką NAPRAWDĘ przyszłość motoryzacji szykuje nam UE? Nie to, co myślisz” i roi się w nim od opowieści dziwnej treści. Zaczynam od omówienia najważniejszego tematu, czyli aut elektrycznych. Niektóre inne wątki opracowałem w drugiej części artykułu.

Samochody elektryczne. Temat, którego Povagowani nie ogarnia

Opowieść o elektrykach zaczyna się od wysokiego C:

Pomijam już kwestię badań, które wskazują, że produkcja zestawu baterii do samochodu elektrycznego oznacza emisję CO2 równą ośmioletniej eksploatacji silnika Diesla.

Nie pomijaj. Dokształć się -> Polestar 2 musi przejechać 50-112 tys. km, żeby zbilansować się emisyjnie do spalinowego Volvo XC40 . „8 lat” to maksimum przy porównaniu samochodu elektrycznego (nie samej baterii!) do samochodu z silnikiem benzynowym przy niekorzystnym miksie energetycznym, co wyliczył sam producent. A teraz przeczytaj najnowsze opracowanie na ten temat -> Nowy raport TU Eindhoven: Elektryki emitują ZNACZNIE mniej CO2, nawet po doliczeniu produkcji baterii. Cytuję:

Wystarczy, że Tesla pokona 30 tysięcy kilometrów (2-3 lata eksploatacji), by zbilansowała się emisja wynikająca z produkcji baterii.

Dlatego jeśli mówisz:

(…) to, czy elektryki są, czy nie są bardziej ekologiczne, to skomplikowana sprawa na później.

To ja odpowiadam: nie, ta sprawa jest zupełnie prosta. Samochody elektryczne są bardziej ekologiczne. Z każdym rokiem bardziej i bardziej dzięki temu, że producenci walczą o obniżanie emisji.

Świetliste erupcje niepohamowanej inteligencji. Tylko popatrzcie

A teraz przejdźmy do wątku, który zainspirował mnie do napisania tego materiału:

Nie znajdziecie tego w broszurze kupując elektryka, ale już w instrukcji obsługi, której nikt nie czyta – prędzej. Otóż producenci coraz częściej informują tam, że w razie kolizji, przy której uszkodzeniu ulegnie zestaw akumulatorów, auto nie podlega naprawie.

Miałem w rękach instrukcję obsługi Volkswagena ID.4. Usiłowałem tam znaleźć tę informację, ale mi się nie udało. To dość gruba książka, więc mogłem przeoczyć, choć sformułowanie „coraz częściej” mi redaktorsko śmierdzi. No bo „coraz częściej”, czyli jak często? Raz na tydzień? Na dekadę? Na model? Na trzy modele? I którzy „producenci”? Chińscy? Japońscy? Amerykańscy? Niemieccy?

Zakładam jednak, że Povagowani mówi prawdę. Że takie sformułowanie faktycznie się gdzieś pojawiło. Że któryś producent stwierdził „W kolizji zostały uszkodzone akumulatory, samochód nie podlega naprawie”. Zróbmy to, żeby Povagowani mógł wygłosić kolejną wybitną sentencję – do głównego tematu za momencik wrócimy:

Z powodu tego, że samochody elektryczne są niemal nienaprawialne, to złomowiska w Norwegii zalewane są względnie nowymi autami, często po niewielkiej stłuczce, które muszą trafić do utylizacji. A wszystko to warto połączyć z faktem, że praktycznie wszystkie kraje Unii Europejskiej oferują dopłaty do aut elektrycznych, więc tym bardziej idąc tym tokiem, to absolutnie nie opłaca się naprawiać auta, lepiej je złomować i kupić nowe, bo Unia dopłaci.

WTF? Gdzie Rzym a gdzie Pcim? Co ma Norwegia (kraj nienależący do UE) do Unii Europejskiej, którą zapowiada się w tytule filmu? O co, KURDE, chodzi? Strzelam: Norwegia wkleiła się w opowieść, bo pasowała do tezy dzięki tej historii o baterii Jaguara I-Pace. Povagowani albo nie wie, że Norwegia nie należy do Unii Europejskiej, albo też uznał, że jego widzowie są na tyle głupi, że nie zauważą przeskoku.

Dzięki temu może snuć tę dramatyczną opowieść:

…złomowiska w Norwegii zalewane są względnie nowymi autami…

Jako słuchacz dosłownie widzę oczyma wyobraźni te Tesle, te Audi e-tron, te Leafy, te Taycany, które z przytartymi błotnikami – bo przecież „samochody elektryczne są niemal nienaprawialne” – jadą na złomowiska. Przy każdym kolejnym egzemplarzu kierownik złomowiska chowa twarz w dłoniach i krzyczy „Nie, nie, znowu elektryk, już nie mogę, nie zmieszczę ich, nieee!”

Gdyby Povagowani obejrzał ze zrozumieniem swój własny film, zrozumiałby, jak bardzo się myli. Wróćmy do uszkodzonego zestawu akumulatorów. Przypomnijmy zacytowane już wcześniej zdanie:

(…) w razie kolizji, przy której uszkodzeniu ulegnie zestaw akumulatorów, auto nie podlega naprawie.

Kiedy opowiada o Norwegii, na ekranie widać taki oto obrazek:

To linia produkcyjna jakiegoś samochodu na platformie MEB, prawdopodobnie Volkswagena ID.3. To ciemnoszare to samonośne nadwozie. Ten srebrny prostopadłościan umocowany na pomarańczowym podnośniku to bateria, która zaraz trafi w odpowiednią przestrzeń w podłodze samochodu. Spójrzcie jeszcze raz na powyższy obrazek. Przeczytajcie jeszcze raz wypowiedź naszego genialnego youtubera:

(…) w razie kolizji, przy której uszkodzeniu ulegnie zestaw akumulatorów, auto nie podlega naprawie.

Narzucający się wniosek jest oczywisty: elektryki trafiają na złomowiska po byle awarii („są niemal nienaprawialne”), co jest wybitnie niekorzystne dla środowiska. Tymczasem konieczne jest uszkodzenie pojemnika baterii. Baterii, która zaczyna się pod kabiną, gdzieś tak na wysokości podudzi kierowcy. Naruszenie pojemnika baterii możliwe jest tylko po całkowitym zdemolowaniu przodu, tyłu lub boku elektryka.

Jeśli dojdzie do zdemolowania przodu, tyłu lub boku i jeszcze uszkodzenia akumulatorów, dojdzie do naruszenia struktur ze stali o ultrawysokiej wytrzymałości. Proszę, oto struktura nadwozia Volkswagena Golfa A7, bo ID.3 nie znalazłem. Stal o ultrawysokiej wytrzymałości to ta różowa/fioletowa. Jest z przodu, jest z boku, jest z tyłu, tworzy klatkę okalającą kabinę:

Povagowani chyba nie ma o tym pojęcia, więc powtórzę: żeby podczas kolizji uszkodzić pojemnik baterii, trzeba naruszyć fragmenty ze stali o ultrawysokiej wytrzymałości. Takiej stali się nie naprawia, nie wolno jej naprawiać, ponieważ rozgrzewanie zmienia jej parametry. Samochód z uszkodzoną stalą o ultrawysokiej wytrzymałości z automatu jedzie na złomowisko.

Równie dobrze więc Povagowani mógłby się irytować, że firmy złomują samochody z pogiętymi podłużnicami i że to nieekologiczne. Taki to z niego specjalista.

A oto komentarz do fragmentów wcześniejszych części filmu:

Povagowani, czy twoim zdaniem to dobrze, że producenci kantowali na spalaniu?

Pierwsza połowa filmu to opowieść o Unii, która nakazuje ograniczać emisję i wprowadza nowe procedury badające spalanie (NEDC -> WLTP). O ile dobrze rozumiem przekaz, Unia jest zła, bo przez nią nie pojawią się w Europie samochody spalinowe, które i tak znajdowały znikome liczby nabywców. A inżynierowie Forda (ci od Focusa RS) to w ogóle zostali zaskoczeni normami emisji, choć w procesie legislacyjnym uczestniczyli dobre kilka lat wcześniej.

Twórcy kanału Povagowani nawet na chwilę nie błysnęło w głowie, że dzięki tej „złej Unii” kierowca w końcu dowie się z katalogu, ile auto NAPRAWDĘ zużywa paliwa. W końcu realnie oszacuje, ile będzie kosztował go samochód. Odnoszę wrażenie, że jego zdaniem lepiej jest, kiedy kierowca jest robiony w durnia, a po miastach jeżdżą kopciuchy. Producenci nie muszą się starać, ludzie inhalują spaliny, wszyscy są zadowoleni, tak?

Jako youtuber lubię klikalność, bo z tego jest zarobek

Następna historia to opowieść o normach emisji. Tam już jest kompletny bełkot, pomieszanie z poplątaniem. Youtuber podaje jedną liczbę: 95 gramów dwutlenku węgla na kilometr. I uzupełnia:

Problem w tym, że to wartość nieosiągalna nawet dla hybrydowej Toyoty. Corolla ze 122-konnym układem hybrydowym emituje 116 gramów CO2 na kilometr, więc sporo powyżej normy, przez co producenci zobowiązani są płacić karę, za przekroczenie tych norm.

Po pierwsze: faktem jest, że za przekroczenie norm są kary. I to już koniec prawdziwych informacji w tym cytacie, bo nie zgadza się nawet liczba mnoga. Kary nie płaciliby „producenCI”, lecz ten konkretny produceNT. Zresztą, w ścisłym sensie nie jest prawdą, że  Toyota Corolla Hybrid „emituje 116 gramów”, ponieważ Toyota podaje przedział: 99-116 gramów. Povagowani wybrał maksymalną liczbę chyba po to, żeby było bardziej dramatycznie. Kto nie sprawdzi, ten się nabierze:

Povagowani kompletnie nie rozumie też, że 95 g CO2/km to wartość dla całego koncernu, a nie dla Toyoty Corolli, Yaris czy Camry. Średnia z wszystkich samochodów sprzedanych przez producenta nie może przekroczyć 95 gramów [precyzyjniej: wartości są różne dla różnych firm, ale zostawmy już ten wątek]. Gdyby było inaczej, Toyota dopłacałaby do każdej sprzedanej Corolli.

Koncern Volkswagena miał zapłacić ponad 100 milionów euro za przekroczenie normy o około 0,5 g (!) CO2/km. To ile kosztowałoby Toyotę przekroczenie limitu o 21 gramów (42x więcej!) w jednym ze swoich najpopularniejszych modeli?!

Żeby było już wybitnie ponuro, „95 gramów” jest wartością opracowaną na bazie procedury NEDC. Tymczasem dane katalogowe, które cytuje Povagowani, powstają w oparciu o nowszą i nieco bardziej rygorystyczną procedurę WLTP. Zgodnie z NEDC wspomniana Corolla Hybrid zużywa 3,3-3,4 l/100 km i emituje 76-77 g CO2 na kilometr, czyli Toyota nie płaci za nią żadnej kary i jeszcze wypracowuje pewien zapas. Właśnie dlatego japoński producent tak chętnie sprzedaje stare hybrydy:

No i teraz pytanie: czy youtuber tego wszystkiego nie wie? „Zapomniał”? Bo prawda nie byłaby aż tak klikalna i zarobki byłyby mniejsze? Pamiętajcie, gdy chodzi o elektryki, ten pan to taka Edyta Górniak wypowiadająca się o szczepionkach.

Ocena artykułu
Ocena Czytelników
[Suma: 55 głosów Średnia: 4.3]
Nie przegap nowych treści, KLIKNIJ i OBSERWUJ Elektrowoz.pl w Google News. Mogą Cię też zainteresować poniższe reklamy: