Site icon SAMOCHODY ELEKTRYCZNE – www.elektrowoz.pl

Pokutuje przekonanie, że elektryki są drogie i przeciętnego Polaka na nie nie stać. Oto moja historia [list Czytelnika]

Kto kupuje samochód elektryczny, „musi wybrać Teslę, żeby miała 400 kilometrów i więcej zasięgu na jednym ładowaniu”, prawda? W tym podejściu jest trochę prawdy, ale jest to też solidny bloker wszelakich decyzji, bo nowe Tesle zaczynają się od okolic 250 tysięcy złotych i raczej nie zanosi się na to, żeby miały tanieć. Sprowadzone z kolei mają problem z ładowaniem na Superchargerach, a z ich bezwypadkową przeszłością bywa różnie.

Tymczasem wystarczy mądrze ocenić własne potrzeby dotyczące przemieszczania się, żeby kupić auto za 1/4 tej ceny i wykorzystywać go w ponad 90 procent tras. Tak zrobił nasz Czytelnik, Pan Wacław, który postawił na używane Renault Zoe. 

Wstęp i śródtytuły pochodzą od redakcji. Reszta stanowi zredagowany list Czytelnika do Elektrowozu.

Wybrałem używane Renault Zoe i jestem bardzo zadowolony

Na swoim przykładzie pokażę, że zakup elektryka może być konkurencyjny do nabycia samochodu spalinowego. W listopadzie 2021 roku zdecydowałem się na Renault Zoe (2019) z baterią 41 kWh na własność. Auto miało dwa lata, 16 tysięcy kilometrów przebiegu i kosztowało mnie 66 000 złotych. Samochód flotowy z firmy Arval jeździł w wypożyczalni podczas pandemii Covid-19 we Włoszech, stąd taki mały przebieg. W Polsce jest kilku prywatnych importerów oferujących podobne pojazdy.

Za podobną cenę nie kupiłbym nowego samochodu spalinowego tej klasy. Renault Clio z silnikiem 90 KM i automatyczną skrzynią biegów kosztował od 75 400 złotych, ale był niższy i ma mniejszy bagażnik. Nieco większy Renault Captur ma automatyczną skrzynię biegów dopiero od wersji z silnikiem 140 KM za 99 900 złotych (ceny katalogowe). Mógłbym wybrać model używany, powiadacie? Tutaj też mam porównanie, znajomi zdecydowali się na używanego Mercedesa klasy A za 60 000 złotych. Zapomnijmy o prestiżu marki, spójrzmy na obydwa auta pod względem użytkowym:

Komfort

Mercedes jest mniejszy w środku, szczególnie na przednich siedzeniach. W Zoe można narzekać na miejsce nad głową na tylnych siedzeniach. Mercedes jest dobrze wyciszony, ale nie ma szans z bezgłośną jazdą Zoe. Mercedes bardziej przechyla się na zakrętach, jego skrzynia nie reaguje tak szybko na pedał przyspieszenia jak silnik elektryczny Zoe. Mercedes, jak każde auto spalinowe, podczas pierwszych kilometrów jazdy nie ma ogrzewania zimą, nie ma też mowy o schłodzeniu wnętrza przed wejściem, gdy jest gorąco (lato). W elektrycznym Renault to żaden problem.

Ach, tak, oczywiście, Mercedes ma wnętrze wyższej jakości, w Zoe są tanie plastiki. Choć zestawienie bieli i czerni w francuskim aucie może się podobać.

Wnętrze poprzedniej generacji Renault Zoe

Koszty utrzymania

Przy Mercedesie łatwo je oszacować: około 6-7 litrów paliwa na 100 kilometrów (obecnie: 44-52 zł/100 km), do tego wymiany oleju, filtrów, klocków hamulcowych. Większych napraw nie liczę, bo są to przypadki losowe. Przy moim Zoe musiałem zainwestować 12 900 złotych w rozbudowę instalacji fotowoltaicznej o dodatkowe panele o mocy 3 kW. Po zwrocie z podatku PIT zostało niewiele ponad 10 000 złotych. Do tego dokupiłem też 3-fazowy wallbox za 1 800 złotych, bo ładowanie z gniazdka było zbyt czasochłonne. No i zwiększyłem moc przyłącza w Tauronie z 11 do 16 kW, co kosztowało mnie jednorazowo 33 złote za każdy dodatkowy kilowat, zapłaciłem też za wymianę bezpiecznika z 20 na 25 A.

Zrobiłem to po to, by jeździć za darmo, za 0 zł/100 km.

Wady i obawy dotyczące samochodu elektrycznego

Oczywiście martwił mnie zasięg i czas ładowania, ale teraz okazuje się, że uzupełnianie energii praktycznie mnie nie absorbuje. Po prostu podłączam się do gniazdka w garażu i tyle. Bardziej angażujący jest samochód spalinowy, muszę podjechać na stację, czasami odczekać w kolejce, zatankować, zapłacić, wrócić. Bateria o pojemności 41 kWh w Zoe pozwala mi zimą na pokonanie do 200-250 kilometrów [jazda miejsko-podmiejska – przyp. red. www.elektrowoz.pl], latem spodziewam się, że około 300 kilometrów nie będzie problemem.

Żeby nie być gołosłownym: tym samochodem zaraz po zakupie przyjechałem z Warszawy do miejscowości w Małopolsce, pokonałem 360 kilometrów i miałem tylko jedno ładowanie po drodze. Żeby było śmieszniej, było to ładowanie na bezpłatnej stacji ładowania w Kielcach, gdzie w trakcie godzinnego postoju zjadłem obiad.

Nie mam klapek na oczach, staram się być realistą

Przy całym entuzjastycznym nastawieniu do samochodów elektrycznych zdaję sobie sprawę, że model, który kupiłem, nie jest dla każdego. Podstawowy warunek to dom z garażem i dostępem do gniazdka, najlepiej 3-fazowego. Kolejna sprawa to fakt, że dobrze jest mieć jeszcze drugi samochód spalinowy. U nas w rodzinie były dwa, więc jeden diesel został. To Ford Focus, który będzie chyba moim ostatnim autem nieelektrycznym.

Ponad 90 procent tras mogę pokonywać Renault Zoe, ale dłuższe wakacyjne wyjazdy są poza jego zasięgiem, bo samochód nie ma portu szybkiego ładowania CCS. Inna sprawa, że w codziennej praktyce, gdy mam w sumie 30 kilometrów do pracy i z powrotem, mogę ładować swojego elektryka nawet raz w tygodniu do 80 procent. I wystarczy. A za kilka lat zamienię go na używane auto elektryczne z zasięgiem około 500 kilometrów, które będzie się ładować z mocą 150 kW. Takie modele są w sprzedaży już dziś, więc myślę, że moje plany prezentują się realnie.

Nota od redakcji www.elektrowoz.pl: publikujemy list naszego Czytelnika, bo wiele osób obawiających się samochodów elektrycznych sądzi, że potrzebuje setek kilometrów zasięgu i obawia się ładowania w trasach. Kiedy ktoś realistycznie oceni swoje potrzeby transportowe, zauważy, że nawet mieszkając w bloku może uzupełniać energię raz na tydzień podczas zakupów, niekiedy może robić to za darmo lub za grosze. To ładowanie raz na tydzień – co pokazał przykład wielu naszych Czytelników i Czytelniczek – sprawia, że zapasowy samochód spalinowy nagle traci cały blask, stoi całymi miesiącami i się kurzy… 

Warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt eksploatacji samochodu elektrycznego: tak, TAK, instalacja fotowoltaiczna nie jest za darmo. Wszyscy o tym wiedzą, gdy szacują czas ich amortyzacji. Ale człowiek ma taką fenomenalną umiejętność, że gdy wydał na coś pieniądze, to przestaje o nich myśleć. I wtedy ładując się z fotowoltaiki lub dowolnego innego źródła darmowej energii doświadcza trudnej do powstrzymania radości. W świecie, w którym każdy kilometr kosztuje ciężkie pieniądze wydane na paliwo – a benzyny czy oleju napędowego nikt nam nie da za darmo! – możliwość jeżdżenia bez wydawania choćby złotówki brzmi jak magia.

A jeśli dodamy do tego dobre samopoczucie, że nie finansujemy bomb zabijających ludzi takich jak my (!) na Ukrainie, mamy komplet. Więcej chyba nie trzeba.

Nie przegap nowych treści, KLIKNIJ i OBSERWUJ Elektrowoz.pl w Google News. Mogą Cię też zainteresować poniższe reklamy:
Ocena artykułu
Ocena Czytelników
[Suma: 62 głosów Średnia: 4.2]
Exit mobile version