Dlaczego Nissan Leaf był sprzedawany przez 10 lat i w tym czasie przeszedł tylko facelifting, ale nie wypączkowały z niego inne modele? Być może dlatego, że na samochodach elektrycznych trudno było wypracować zysk, a bez niego ciężko o kolejne inwestycje. „Ciężko” będzie też w najbliższych latach, co zdradził prezes japońskiego producenta sprowokowany przez Top Gear.

Nissan Leaf jako obciążenie, Ariya jako wyzwanie?

Nissan Leaf w 2010 roku był awangardą. Jego facelifting w 2017 roku okazał się drobną ewolucyjną zmianą, która nie przygotowała producenta na rosnącą konkurencję ze strony innych firm. Ma to swoje zalety: po wielu latach słuchania, że cen elektryków absolutnie nie można obniżać, nagle okazało się, że jednak można.

Leaf jest dziś najtańszym modelem segmentu C, z lepszym stosunkiem możliwości do ceny niż wiele aut segmentów B/B-SUV.

> Kupiłem elektryka do miasta i… pojechałem nad morze. Zrobiłem w sumie 1 550 km [część 1/2]

W wywiadzie udzielonym portalowi Top Gear prezes Nissana, Makoto Uchido, nie ujawnił, czy auto było zyskowne. Wyznał natomiast, że modele elektryczne i zelektryfikowane producenta MUSZĄ się opłacać. „Muszą”, ponieważ w Japonii elektryki i modele e-Power (hybrydy szeregowe nie-plug-in) Nissana do 2023 roku będą stanowiły 60 procent oferty. W Europie? 50 procent. W Chinach? 23 procent i to już do 2022 roku (źródło).

Jeśli więc okaże się, że ich produkcja się nie opłaca, producent będzie w tarapatach. Tymczasem, jak mówi sam Uchido, „będzie ciężko”. Choć na szczęście firma może obniżać koszty zakupów podzespołów dzięki aliansowi z Renault i Mitsubishi. Optymalizacje pojawią się już w Ariyi, elektrycznym crossoverze Nissana, który do sprzedaży trafi w 2021 roku:

Ocena artykułu
Ocena Czytelników
[Suma: 1 głosów Średnia: 5]
Nie przegap nowych treści, KLIKNIJ i OBSERWUJ Elektrowoz.pl w Google News. Mogą Cię też zainteresować reklamy poniżej: