Od 1 stycznia 2024 roku Francja wprowadza nowe zasady dopłat do samochodów elektrycznych (fr. bonus écologique). Pasują one do tego, czego domagał się Carlos Tavares, prezes koncernu Stellantis, odpowiadają też zapowiedziom prezydenta Emmanuela Macrona sprzed kilku miesięcy. Przyznanie dofinansowania będzie wiązało się ze sprawdzeniem całościowej emisji CO2 podczas produkcji pojazdu, w tym baterii, metod jego transportu, ale też jego wagi.
Aktualne dofinansowanie wynosi 5 000 euro (równowartość 23 100 zł), może otrzymać je każdy samochód elektryczny, którego cena zakupu nie przekracza 47 000 euro (równowartość 217 200 zł).
Zaostrzone kryteria dofinansowań do aut elektrycznych
Dopłata nie będzie w ogóle możliwa, jeśli dany model nie zostanie sklasyfikowany przez Agencję ds. Transformacji Ekologicznej (ADEME). Aby został sklasyfikowany, producent musi go zgłosić wraz z szeregiem informacji na temat emisyjności produkcji, łańcucha dostaw, transportu do miejsca docelowego. Samochód będzie mógł uzyskać w sumie 100 punktów, dofinansowanie otrzymają tylko te auta, które zdobędą co najmniej 60 punktów (60 procent).
Uwzględnienie w badaniu transportu sprawia, że modele trafiające do Francji z Chin czy Ameryki będą w znacząco gorszej pozycji niż auta wytwarzane lokalnie lub tuż za miedzą (Giga Berlin w Niemczech, Martorell w Hiszpanii) i transportowane na przykład z użyciem kolei. Bruno Le Maire, francuski minister ekonomii, mówi wprost, że chodzi o utrudnienie życia autom o dużej emisji, a danie przewagi elektrykom, które powstają we Francji czy Europie.
Chińska gospodarka zasilana jest energią elektryczną, która w ponad 60 procent pochodzi z węgla, dlatego niektórzy analitycy już dziś oceniają, że modele wytwarzane w Państwie Środka raczej nie zakwalifikują się do dopłat. Chińskie marki będą musiały wymyślić swój własny system certyfikatów lub dowodzić, że ich fabryki pozyskują energię z odnawialnych źródeł. Wtedy zostanie im „tylko” uporanie się z emisyjnością transportu.
Oczywiście Francuzi zastrzegają, że wcale nie praktykują protekcjonizmu. Po prostu „nie chcą finansować rozwoju przemysłu spoza Europy z użyciem pieniędzy francuskich podatników”. Jeśli mechanizm zadziała, może on zostać wcielony na szerszą skalę na terenie całej Unii Europejskiej. Już teraz mówi się, że norma emisji spalin Euro 7 powinna uwzględniać emisyjność wydobycia surowców i produkcji baterii, słychać jednakowoż głosy, że takie obostrzenia mogą najbardziej zaszkodzić lokalnym producentom.