ZF, znany producent skrzyń biegów, usiłuje odnaleźć się w świecie aut elektrycznych, gdzie przekładnie są jednobiegowe, a inne trafiają się rzadko. Firma stworzyła podgrzewane pasy bezpieczeństwa i twierdzi, że wraz z innymi rozwiązaniami mogą one zwiększyć zasięgi aut elektrycznych aż o 15 procent. Dotyczy to szczególnie niskich temperatur, za którym ogniwa Li-ion nie przepadają.
Podgrzewane pasy bezpieczeństwa – hit czy kit?
Wspomniane przez ZF „15 procent” to chwyt marketingowy, bo nie chodzi o zwiększenie zasięgów elektryków w ogóle, lecz raczej o zmniejszenie spadku zasięgu samochodu elektrycznego przy niskich temperaturach. My odczytujemy to tak: skoro na mrozie BEV przejeżdża średnio o 25 procent mniejszy dystans (=75 procent), to po wyłączeniu ogrzewania a włączeniu podgrzewania foteli, kierownicy i pasów straci około 14 procent zasięgu (=86 procent dystansu zmierzonego przy dodatnich temperaturach).
Pasy ZF działają niczym koc elektryczny: zapewniają człowiekowi uczucie ciepła na tułowiu i udach, które w normalnej sytuacji byłyby podgrzewane tylko od tyłu, przez oparcie fotela. Albo wcale. Producent chwali się, że elementy grzejne wpleciono w nie w tak sprytny sposób, że grubość pasa nie uległa zmianie, co otwiera drogę do stosowania klasycznych klamr, rolek i napinaczy.
Rozwiązanie jest interesujące, lecz ma pewną zasadniczą wadę: nie usuwa pary wodnej z powietrza i nie pomaga w podgrzaniu ogniw Li-ion. Przy mrozie zjawisko parowania lub zamarzania szyb może być intensywne, więc elektryczne pasy musiałyby zostać uzupełnione o podgrzewane szyby. Najlepiej również te z boku. Rosną koszty produkcji samochodu.
Kłopotem pozostaje też samo podgrzanie baterii. Przy normalnej pracy układu z aktywną nagrzewnicą/pompą ciepła, elektryk jest w stanie transferować część ciepła między kabiną a pojemnikiem akumulatora. Elektryczne pasy zwiększą komfort termiczny człowieka, ale zmuszą auto do zużycia większej ilości energii do podniesienia temperatury ogniw.