Tybinga to miasto uniwersyteckie na południowym zachodzie Niemiec. Miasto chce być przyjazne dla studentów (stanowią 1/4 mieszkańców) i osiągnąć neutralność klimatyczną do 2030 roku, dlatego planuje zniechęcanie swoich mieszkańców do zakupu największych aut.
Tybinga nie chce SUV-ów, dodatkowa opłata ma pomóc w finansowaniu komunikacji
Boris Palmer, obecny burmistrz miasta, ma dla właścicieli samochodów jasny komunikat. Jego zdaniem płacą oni zbyt małe podatki, powinni dorzucać więcej do miejskiej kiesy, by miasto mogło rozbudowywać komunikację zbiorową i obniżać jej ceny. Dlatego zaproponował znaczące podniesienie opłat za możliwość wykorzystywania miejskich parkingów. Z dotychczasowych 30 euro rocznie chciałby zrobić 360 euro (138 -> 1 659 zł) rocznie w wypadku największych modeli.
Rada miasta uznała tę podwyżkę za zbyt radykalną i zaproponowała połowę tej kwoty, 180 euro (829 zł) za samochody spalinowe o wadze powyżej 1,8 tony oraz elektryki ważące więcej niż 2 tony. Pozostali mieliby do zapłacenia 120 euro (553 zł), co daje 10 euro miesięcznie. Dodajmy, że w niektórych częściach Tybingi praktycznie nie ma parkingów pod chmurką, więc właściciele aut muszą decydować się na zakup abonamentów, jeśli tylko planują korzystać na jego terenie z samochodów – jest to więc forma opodatkowania właścicieli aut.
Palmer planuje zróżnicować stawki, ponieważ jego zdaniem SUV-y nie są miastu potrzebne. Według niego ludzie podchodzą zbyt emocjonalnie do faktu posiadania samochodu. Proponowane na wstępie 360 euro to i tak spore ustępstwo z jego strony, bo w jednym z komentarzy na Facebooku napisał, że biorąc pod uwagę wszystkie koszty, które ponoszą obecne i przyszłe pokolenia w związku z samochodami na drogach, ich właściciele powinni płacić 3 000 euro rocznie (13 800 zł).
Zdjęcie otwierające: Tybinga (c) Lukas Laszlo / Flickr