Bob Carter, wiceprezes ds. sprzedaży Toyota Motor North America, stwierdził podczas zjazdu dealerów, że nie ma szans, żeby samochody elektryczne dało się produkować z zyskiem. Jego zdaniem koszt baterii to 34 tysiące dolarów, tymczasem przeciętny elektryk kosztuje… 34 tysiące dolarów, co z ekonomicznego punktu widzenia nie ma sensu.
„Na elektrykach nie ma zysku” czy może „Toyota nie miałaby zysku”?
Spis treści
Carter porównywał cenę baterii i samochody elektrycznego na forum współorganizowanym przez Narodowe Stowarzyszenie Dealerów Samochodowych. Mógł zatem wygłosić swoją tezę po to, by utwierdzić dealerów w przekonaniu, że biznes z elektrykami nie ma sensu, przynajmniej na razie.
> Dealerzy mają powody do zmartwień. Samochody elektryczne to zagrożenie dla ich egzystencji
Jego słowa można jednak próbować odczytywać inaczej: nie są znane aktualne koszty produkcji baterii do samochodu elektrycznego, dlatego Carter mógł się powoływać na wewnętrzne dane. Podkreślał zresztą przy okazji, że Toyota widzi potencjał w elektryfikacji samochodów, ale dla firmy to odległa przyszłość (źródło).
Volkswagen widzi sprawę zupełnie inaczej
Na tym samym zjeździe wystąpił też Scott Keogh, prezes amerykańskiego oddziału koncernu Volkswagena. Jego stanowisko było diametralnie inne: samochody elektryczne pojawiły się na rynku i już na nim zostaną. Dowiodła tego… Tesla.
Dlatego Volkswagen idzie tym śladem i planuje sprzedawać je na całym świecie od 2022 roku. Nawet gdyby było to „tylko” 10 procent rynku, Volkswagen będzie o niego walczył. Szczególnie, że sukces Tesli jest czymś absolutnie niespotykanym: kalifornijski producent dzięki Modelowi 3 przeszedł od zera do lidera w przeciągu zaledwie kilku lat.
Zdjęcie otwierające: Bob Carter zapowiadający nowości NAIAS 2019 (c) CarNewsTV / YouTube